niedziela, 24 lipca 2011

Goła pionierka

Michaił Kononow
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2005


O czym może być współczesna rosyjska literatura (przynajmniej ta, którą się u nas wydaje), jeśli nie jest kryminałem ani fantastyką. Wiadomo – o wojnie. 

Różnie już wojnę opisywano, ale Goła pionierka jest jednak dość nietypowa. Ironiczna, prześmiewcza wizja wojennych trudów sowieckich żołnierzy na froncie Wojny Ojczyźnianej i oblężenia Leningradu. Pisana jest mieszaniną poetyckiego, mistycznego wręcz języka, mowy prostych ludzi i politycznej agitki.

Bohaterką jest niespełna piętnastoletnia Masza Mucha, nadzwyczaj uświadomiona politycznie pionierka, jeszcze nie kosomołka1, bo za młoda. Ale wystarczająco dorosła, żeby walczyć za Ojczyznę i nieść pociechę i wsparcie duchowe i cielesne twarzyszom oficerom na froncie. W dzień walczy na froncie, w nocy w ziemiance niesie pocieszenie oficerom. Ale nie koniec na tym jej bohaterstwa, bo w nocy, w snach jest Czajką, samotnie szybującą nad frontem i oblężonym miastem i w pojedynkę walczącą z Niemcami.

W tej książce nic w końcu nie okazuje się takie, jak się początkowo wydaje. Świadoma pionierka Mucha, to biedne zindoktrynowane dziecko, które w głębi duszy doskonale czuje koszmar swojego położenia. Dzielni wojacy to armatnie mięso, źle uzbrojone i źle wyposażone, posyłane na śmierć, bo radziecka krew jest tania. A szlachetny dowódca z Czajki snów, to zwykły zbrodniarz.

Mam mieszane uczucia po lekturze Gołej pionierki. Nie mogę powiedzieć, że mi się podobała, bo ta książka chyba nikomu nie może się podobać w dosłownym znaczeniu tego słowa. Niemniej jednak zrobiła na mnie wrażenie, bo też i nikogo chyba nie pozostawi obojętnym.
Więcej na moim blogu. Zapraszam.

1To nie literówka, takiego słowa używa autor.

piątek, 22 lipca 2011

"Wycieczka na tamten świat" Anna i Sergiej Litwinowie


Anna i Siergiej Litwinowie - rodzeństwo pisarzy, które zadebiutowało w 1999 roku, wygrywając ogłoszony przez dziennik „Komsomolska Prawda” konkurs na najlepsze opowiadanie kryminalne. Anna jest z wykształcenia dziennikarką, w wolnym czasie uprawia spadochroniarstwo. Siergiej, inżynier energetyk, pasjonuje się archeologią. Wspólnie są autorami ponad czterdziestu powieści i czterech zbiorów opowiadań. Ich książki osiągnęły w Rosji nakład ponad 6 milionów egzemplarzy. Cykl o Tani Sadownikowej został zekranizowany (ze strony Wydawnictwa Oficynka) 


Na początku powieści poznajemy trójkę bohaterów:
Tania -  25-letnia pracownica agencji reklamownej, od 15 roku życia uprawia spadochroniarstwo, piękna, pewna siebie i świadoma własnej urody, co bez skrupułów wykorzystuje, lubi wygodę i komfort, dlatego wybiera bogatych cudzoziemców, aby korzystać z życia i przy tym dobrze się bawić. Igor - 31-letni bardzo inteligenty moskwianin, posiada doskonałą pamięć matematyczną, z której umiejętnie korzysta grając w karty, nie jest jednak oszustem, polega tylko na własnych zdolnościach i talencie. Dima - 25-letni dziennikarz, ambitny i wciąż szukających ciekawych tematów, dostaje zlecenie, aby napisać tekst o grupie spadochroniarskiej, wcielając się oczywiście w jednego z nich. 

Młodzi bohaterzy należą do średniozamożnej klasy społecznej new Russians, która miała dobry start i przy trochę szczęścia w życiu. Pierwszy raz spotykają się przypadkowo w samolocie lecącym do Archangielska. Fatalnym zbiegiem okoliczności cała trójka skacze na spadochronach (dwóch) ze samolotu i zostaje oskarżona o spowodowanie wybuchu na tym samolocie. I tak zostają terrorystami ściganymi przez służby...

Pościgi, ucieczki, Russian mafia, strzelanina, adrenalina, rosnące napięcie, porwanie wszytko to można znaleźć w tej powieści. Tak jak w dobrym amerykańskim filmie sensacyjnym

Bardzo zabawna fabuła, podszyta tajemniczą historią o drogocennym brylancie z końca XVIII wieku, wartka, wręcz dynamiczna akcja, nie ma tu miejsca na roztrząsanie decyzji, dylematy morale, wszystko dzieje tu się bardzo szybko. Kreacja bohaterów jest wyrazista, lecz nieskomplikowana. Mnie najbardziej podobał się Igor. Lubię takich bohaterów, którzy powoli odkrywają karty, są trochę niedostępni, a z drugiej strony pociągający.
 
I zakończenie - zaskakujące, choć trochę nieprawdopodobne. W świecie realnym tak prosto by się chyba nie skończyło, ale świetnie się to czytało. I z miłą chęcią przeczytam następne powieści Litwinów. 

recenzja też u mnie Zapraszam 

poniedziałek, 18 lipca 2011

Biada fałszywym prorokom. "Pelagia i czerwony kogut" Boris Akunin

Niegdyś pianie koguta budziło całe wsie i małe mieściny. Oznajmiało, tym samym, że oto nastał nowy dzień, iż czas na rozpoczęcie codziennych, gospodarskich czynności.

Dzisiaj koguta możemy zobaczyć tylko w tradycyjnych wiejskich zagrodach, czy na nowoczesnych farmach. Raczej nie budzi już ludzi ze snu i nie obwieszcza nadejścia świtu, czy początku dnia pracy.
Czasami podczas podróży po zapomnianych zakamarkach naszego kraju drogę przebiegnie nam nie tylko czarny kot, ale też dostojny, czerwony kogut, który w żadnej mierze nie wygląda na zwierzę niezwykłe, a wydaje się po prostu nadzwyczaj pospolity.

A jednak kogut ma ponoć wielką moc. Nie tylko potrafi bezbłędnie znaleźć drogę i wyprowadzić z ciemnego, krętego labiryntu lub ogromnej jaskini, lecz może także przyczynić się do przeniesienia człowieka, zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Ponadto to przecież takie miłe stworzenie...

Co łączy kogucią moc z rudowłosą czernicą? Jak siostra Pelagia wyjdzie z kolejnych tarapatów?
By przeczytać ciąg dalszy recenzji zapraszam na mojego bloga.

czwartek, 14 lipca 2011

Mikołaj Gogol - Martwe dusze

 
Wydawnictwo: Książka i Wiedza, 1949
Pierwsze wydanie: Мёртвые души, 1842
Stron: 288
Tłumacz: Władysław Broniewski
 
Ocena: 5/6

Wreszcie! Zawsze miałam swoje małe molowe kompleksy na punkcie kompletnej nieznajomości sławnego Gogola. W końcu mistrz Dostojewski już twierdził "My wszyscy z niego" i jeśli miał na myśli literaturę rosyjską jako taką, to pozostaje mi tylko przytaknąć, bowiem szybko zauważa się jak ci wielcy (Dostojewski, Tołstoj, Czechow) musieli zaczynać sami od czytania Gogola. Już w nim jest ten specyficzny rosyjski nerw, to specjalne opisanie świata i uważny obserwator Rosjan i ludzkiej natury ogólnie.

Zupełnie zaskakujące było dla mnie odkrycie, że Gogol napisał Martwe dusze w wieku 32 lat. Napisać w tym wieku powieść zwieńczającą pisarską karierę, uznaną później za jego najświetniejsze arcydzieło; książkę zaliczaną do światowego kanonu i czytaną do dzisiaj! A przecież nie raz miałam wrażenie, że napisał to jakiś staruszek, z siwą brodą, opatulony kocem, z pomarszczoną twarzą, pełen gorzkiej wiedzy i rozczarowania ludźmi... Plany były wielkie: miał to być początek trylogii, jak się wydaje, o Rosji. Nikołaj jednak okazał się szalenie wrażliwy na krytykę i po wysłuchaniu serii zarzutów na swój temat jakoby szkalował swoim dziełem mateczkę Rosję i szlachetnych krajan wpadł w depresję. Spalił to, co napisał później i w ogóle skończył marnie: istnieje teoria, że pochowano go żywcem.
 
Ciąg dalszy u mnie --> Mikropolis

niedziela, 3 lipca 2011

"Długi marsz" - Sławomir Rawicz


Nic nowego pewnie nie napiszę o "Długim marszu". O historii "wielkiej ucieczki" z sowieckiego łagru po ekranizacji Petera Weira słyszeli już chyba wszyscy. Wiele ciekawych informacji znajdziecie na blogu "Fotel przy kominku", między innymi o historii powstania książki, autor bloga zadał sobie również sporo trudu w zestawieniu głosów krytycznych dotyczących książki (min. dotyczącej autentyczności opisywanej historii) i bezlitośnie się z nimi rozprawił:).

Moim zdaniem największą jej zaletą jest wciągająca historia (która zaowocowała ekranizacją i 20 milionami sprzedanych egzemplarzy na świecie) w połączeniu z faktem, że opowiada o reżimie komunistycznym. Popularnych historii odsłaniających ciemne strony faszyzmu jest sporo. Działalność partii faszystowskich jest w wielu państwach zakazana. Tymczasem jeśli chodzi o komunizm - mamy koszulki z Che Guevarą, pielgrzymki noblistów do Fidela, a literatury łagrowej jakoś nikt nie ekranizuje. Tymczasem "Długi marsz" w skondensowany sposób przekazuje spory ładunek informacji o archipelagu "Gułag". Zaawansowani znawcy tematu zapewne wzruszą tylko ramionami. Ilu jest jednak takich na Zachodzie?
W czasach, gdy ja chodziłam do liceum, w programie był jeszcze "Inny świat" Herlinga-Grudzińskiego. Czy chyłkiem nie opuścił listy lektur albo nie został przycięty do kilku fragmentów? Czy za kilka lat w szkole w ogóle będzie się można dowiedzieć czegokolwiek na temat patologii systemu komunistycznego?
Na wszelki wypadek warto się zatem zaopatrzyć w egzemplarz "Długiego marszu". Książka zresztą świetnie się nadaje na prezent. Podarowana zazwyczaj nie kurzy się na półce, lecz jest czytana przez kilka osób.

Błogosławieni cisi mnisi. "Pelagia i czarny mnich" Boris Akunin

W języku łacińskim oznacza "miejsce zamknięte".
I faktycznie takim jest - otoczony murem, masywny, schowany w odosobnieniu, całkowicie wyizolowany oraz samowystarczalny.

Klasztor chrześcijański w dzisiejszych czasach nie różni się znacznie od tych dawniejszych, klasycznych zespołów klasztornych, które powstawały choćby w średniowieczu.
Ale wyraźnie widać, iż obecnie staje się coraz bardziej otwarty, wychodzi do ludzi starając się pomóc w rozwiązaniu ich problemów i nie chowa się już, jak niegdyś, w cieniu.

W dalszym ciągu jednak chcący zamieszkać w klasztornych murach muszą wyrzec się życia rodzinnego, przyjąć surowe zasady tam panujące, łącznie z zachowaniem tajemnicy życia w klauzurze.
Tej zagadkowej aurze sprzyja fakt, iż architektura większości klasztorów, szczególnie tych w obrządku typowo wschodnim, bądź prawosławnym, przywodzi na myśl twierdze obronne - wysokie, grube mury, niewielkie okna, zamknięty teren, usytuowanie na wzgórzu, skale, czy nawet na wyspie.

Nowy Ararat pod względem dostępności nie wyróżnia się na tle innych prawosławnych monastyrów - położony jest bowiem na jednej z wysp Jeziora Modrego, co pozwala oczywiście na całkowite odosobnienie. Ale Ararat wcale nie chce się izolować.
W tym rosyjskim zespole klasztornym, zarządzanym przez przedsiębiorczego Witalisa II, obok tradycyjnych kościołów prawosławnych znajdziemy pensjonaty oraz hotele dla grzecznych i porządnych pątniczek, zaś niemalże na każdym rogu możemy napotkać warsztaty rzemieślnicze prowadzone przez mnichów. Jest tu także port, do którego niemal codziennie przybija prom pełen rządnych zwiedzania i oczywiście wyciszenia się pielgrzymów. Po ulicach chodzą dostojne damy ubrane według najnowszej mody, pod rękę z przystojnymi i kulturalnymi dżentelmenami, ale można spotkać też bardzo nietypowych indywidualistów, którzy znienacka napadają na nas w porcie i wygadują przedziwne rzeczy, albo zagadują podczas spaceru brzegiem morza i dzielą się z nami swoimi przygnębiającymi oraz nużącymi refleksjami.
Niewątpliwie wydadzą się nam ekscentrykami, może nawet wariatami, a są po prostu pacjentami znajdującego się na wyspie szpitala psychiatrycznego doktora Korowina.
I to wszystko, ta cała mieszanka różnorodnych ludzi, nie pasujących do krajobrazów klasztornych, aury dziwaczności i paradoksu to właśnie cały świętobliwy nowoararacki monastyr, pamiętający jeszcze czasy świętego Wasiliska.

Ciąg dalszy recenzji na moim blogu.