czwartek, 20 września 2012

"Prawdziwe wspomnienia Mali K." Adrienne Sharp



„Prawdziwe wspomnienia Mali K.” to niezwykła opowieść o Rosji jakiej już nie ma, pełnym przepychu świecie rosyjskiej arystokracji, w którym car sprawował jedyną i niepodważalną władzę. Adrienne Sharp stworzyła pasjonującą historię osnutą na biografii primabaleriny polskiego pochodzenia, Matyldy Krzesińskiej, występującej na deskach Teatru Maryjskiego w Petersburgu. Autorka zręcznie splotła ze sobą fakty z życia tancerki oraz wątki fikcyjne, czego efektem jest ta poruszająca i pełna dramatyzmu książka.

Podczas jednego z przedstawień siedemnastoletnia Matylda zwraca na siebie uwagę carskiej rodziny, regularnie odwiedzającej petersburski teatr. Dosyć szybko pomiędzy nią a młodym carewiczem, Nikim (późniejszym carem Mikołajem II), nawiązuje się silna więź, która ma przetrwać aż do ostatnich dni ich życia. Wprawdzie ich romans trwa jedynie do chwili małżeństwa Mikołaja z niemiecką księżniczką Alicją Heską, jednak drogi Matyldy i członków rodziny Romanowów wielokrotnie będą się ze sobą krzyżować. Kobieta zostaje kochanką dwóch Wielkich Książąt, Sergiusza Michajłowicza oraz Andrzeja Władimirowicza. Wkrótce jednak Rosją wstrząsa fala rewolucji, a jakiekolwiek powiązania z carską rodziną stanowią wyrok śmierci…

wtorek, 18 września 2012

"Lenin w Zurychu" - Aleksander Solżenicyn

Tak się składa, że kończyłam podstawówkę jeszcze w czasach PRL. Załapałam się nawet na akademie ku czci rewolucji październikowej, a w jednej nawet (jako siódmoklasistka) śpiewałam w chórkach. Na szczęście, gdy byłam już w ósmej klasie akademie stały się passe i udało mi się uniknąć recytowania przed całą szkołą jednego z rewolucyjnych evergreenów.
Dlatego trudno mi zrozumieć, dlaczego moja wiedza na temat Lenina, poza kilkoma ogólnikami, sprowadzała się do tego, że leży aktualnie zabalsamowany w mauzoleum na Placu Czerwonym. Nawet moje informacje o jego związku z Nadieżdą Krupską okazały się błędne. Liczni leninofobi z mojego otoczenia wmawiali mi przez lata, że był to związek “na kartę rowerową”, tymczasem okazało się, że został on pobłogosławiony przez popa (inna rzecz, że ślub wzięli tylko dlatego, żeby razem wyjechać na zesłanie).
Ciąg dalszy TUTAJ.

niedziela, 16 września 2012

"Nefrytowy różaniec" Boris Akunin



Boris Akunin, autor cyklu powieści i opowiadań o XIX-wiecznym detektywie Eraście Pietrowiczu Fandorinie, nazywany jest czasem rosyjskim Arthurem Conan Doylem. „Nefrytowy różaniec” to dwunasta z kolei część opowiadająca o jego przygodach, która (jak podaje opis wydawcy) ma na celu uzupełnienie luk w biografii głównego bohatera. Jest to zbiór opowiadań, których akcja toczy się na przestrzeni niemalże dwudziestu lat w różnych zakątkach świata – Rosji, Japonii, Anglii oraz Stanach Zjednoczonych.

Fandorina poznajemy jako młodego rosyjskiego wicekonsula rezydującego w Japonii, którego błyskotliwy umysł i umiejętność logicznego myślenia pozwalają rozwiązać sprawę tajemniczego zabójstwa. Kolejne opowiadania przenoszą nas w różne miejsca, sam Fandorin pełni w nich inne funkcje, jednak zawsze tam, gdzie się pojawia, bierze udział w rozwikłaniu dość niezwykłych zagadek.


Głównego bohatera nie sposób nie polubić – gentelman w każdym calu, nieco próżny dandys, zwany przez niektórych ironicznie „pięknisiem” (z cylindrem i białymi rękawiczkami nie rozstawał się nawet na Dzikim Zachodzie). Jest zabójczo przystojny, ale i piekielnie inteligentny, a przy tym obdarzony wyjątkowo mocnym kręgosłupem moralnym - ponad wszystko ceni uczciwość i dba, by sprawiedliwości stało się zadość. Jego nieodłącznym towarzyszem jest Japończyk Masa, znawca wschodnich sztuk walki i wielbiciel pięknych kobiet, uroczy ze swoim łamanym językiem oraz niepohamowanym apetytem.

Kilka słów wstępu na dobry początek

Ostatnio na nowo zaczęłam odkrywać literaturę rosyjską, która do tej pory kojarzyła mi się jedynie z lekturami szkolnymi. Niedawno przeczytałam:
1. "Nefrytowy różaniec" Borysa Akunina
2. "Baby" Antoniego Czechowa
W najbliższym czasie zamierzam sięgnąć po inną książkę Akunina z cyklu o siostrze Pelagii oraz może odświeżę swoją znajomość z Dostojewskim i Bułhakowem.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestników wyzwania!

czwartek, 13 września 2012

"Sprawa pułkownika Miasojedowa" - Józef Mackiewicz

O Józefie Mackiewiczu słyszałam już jakiś czas temu, ale słaba dostępność i zaporowe ceny zarówno nowych egzemplarzy jak i tych z Allegro spowodowały, że odkładałam lekturę "na świętego Nigdy".
W sukurs przyszła na szczęście biblioteka i lokalny antykwariat, skutkiem czego od trzech miesięcy mieszkam nie w Wawie, a nad Wilią i Prypecią. W praktyce oznacza to, że właśnie zaczęłam szóstą książkę autora. I już wiem, że nie zaoszczędziłam, bo to i owo pewnie dokupię, żeby czasem zajrzeć bez stresu, ponaglających maili z biblioteki i bez grafiku przekazywania sobie książek z mężem, któremu jak na złość Mackiewicz też się spodobał (a czasu na czytanie ma znacznie mniej niż ja) .
Tradycyjnie już lektura zapewniła mi nie do końca takie wrażenia, jakich oczekiwałam. Na przykład - chociaż autor jest zdecydowanym antykomunistą, to nie idą za tym inne atrybuty, które moglibyśmy mu w pakiecie przypisać. Daleko mu od konserwatyzmu, także obyczajowego. Zdarzył mu się nawet utwór, który spokojnie mógłby wziąć na warsztat pan Warlikowski. Nie zauważyłam w jego książkach również przejawów religijności.
Co jeszcze jest charakterystyczne - Mackiewicz niechętnie pakuje się z butami w życie wewnętrzne swoich bohaterów. Świadczą o nich ich słowa i czyny, natomiast pisarz nie montuje im czujników mających rejestrować najmniejsze drgnienia duszy. Zresztą być może ma to sens. Naco dzień myślimy przecież częściej o tym, co zjemy na obiad, niż o poważnych kwestiach, które póki nie dojrzeją, leżą sobie zahibernowane gdzieś na granicy świadomości i podświadomości.

Mackiewicz znany jest jako autor powiedzenia "tylko prawda jest ciekawa" i rzeczywiście - nawet w powieściach dba o realia i stara się opierać je na faktach. Mocno krytykował np. Odojewskiego, zawyimaginowane detale w "Zasypie wszystko, zawieje". Tu trochę jestem w kropce. Tę książkę Odojewskiego akurat bardzo lubię, a przy Mackiewiczu mam czasem wrażenie, że trzymanie się faktów jednak trochę ogranicza, najtrudniej czytało mi się właśnie dokumentalną "Sprawę pułkownika Miasojedowa".
W powieściach czy opowiadaniach tego pisarza sporo miejsca zajmuje tło historyczne czy społeczne. Tekst wyczyszczony z takich realiów to rzadkość.
Wreszcie - Mackiewicz ma talent do tworzenia zgrabnych fraz, w sam raz dla kolekcjonujących fiszki z cytatami. Tymi jednak zajmę się przy innej okazji. Przy moim obecnym tempie przepisywałabym te cytaty do grudniaPPP.
W powieściach Mackiewicz nie prezentuje jakoś szeroko swoich poglądów na różne tematy (a są one mocno charakterystyczne), tych należy szukać raczej w publicystyce, o której spróbuję napisać oddzielnie.

"Sprawa pułkownika Miasojedowa" to powieść osadzona w realiach rosyjskich traktująca o carskim oficerze niewinnie skazanym i straconym za szpiegostwo na rzecz Niemiec. Nietypowe jest to, iż proces odbył się w 1915. Kilka lat później pod tym zarzutem skazywano (również niewinnie) dziesiątki tysięcy osób, Miasojedow był tu niefortunnym prekursorem.
Książka jest długa i to się czuje. Ma ponad 600 stron, Miasojedowa aresztują gdzieś dopiero na 450, do tego momentu poznajemy w detalach jego życie od roku 1900. Kolejne posady, kolejne kobiety, niezbyt błyskotliwe próby zrobienia kariery w polityce. Mackiewicz pokazuje kolejne sytuacje i szczegóły, które zostaną wykorzystane kiedyś w procesie przeciw Miasojedowowi, długo jednak nie dowiemy się, co tak naprawdę doprowadziło do jego aresztowania.
A przyczyną, jak się okazało, była ludzka krzywda, fakt, że Miasojedow na swojej drodze mimowolnie złamał komuś życie.

Książka jest odtrutką na liczne mity, które wynosimy z lekcji wiedzy o społeczeństwie (czy jak się to teraz nazywa): mit niezawisłego sądownictwa, mit wolnej prasy (każde medium ma przecież swojego właściciela) czy wreszcie opinii publicznej, jako ostatecznej instancji do rozstrzygania o ważnych sprawach (jak się okazuje - łatwiej jest manipulować tłumem niż jednym człowiekiem).
Ostrzega przed angażowaniem się w politykę z powodów pragmatycznych (czyli dla kasy). Zawsze mogą się znaleźć silniejsi gracze za których potem będzie trzeba zbierać cięgi.
Wreszcie - zachęca do uważnego życia. Nigdy nie wiadomo w jakiej postaci wróci do nas zło, które posialiśmy.

Książkę warto było przeczytać, ale raczej słabo nadaje się na "utwór pierwszego kontaktu" z tym autorem. Istnieje spore ryzyko, że nie czytelnik nie przebrnie przez trudne początki i rzuci ją w kąt. Mi pomógł fakt, że zabrałam ją ze sobą na wakacje. Już od kilka lat na plażę zabieram raczej wymagające lektury, nad którymi normalnie trudno mi by było się skoncentrować.

P.S. Książkę zaliczam do wyzwania rosyjskiego ze względu na tematykę.

środa, 12 września 2012

"Nocowała ongi chmurka złota" Anatolij Pristawkin


"Nocowała ongi chmurka złota 

Na starego głazu ciemnym łonie... 

Wstała rankiem...
już nią wicher miota, 

Już nią niesie ku dalekiej stronie... 

Ale został po niej ślad wilgotny 

W szczerbie głazu, niby znamię smutku... 

I głaz stoi...
i duma samotny... 

I w pustyni płacze po cichutku..." 


["Głaz" M. Lermontow ] 


Aby umiejscowić akcję książki w historii podaję za Wikipedią:
“Po utworzeniu ZSRR obszar zamieszkany przez Czeczenów wszedł w skład Górskiej ASSR, w ramach której w 1923 utworzono Czeczeński Obwód Autonomiczy, który od 1924 wszedł bezpośrednio w skład Rosyjskiej FSRR. W 1934 Czeczeński OA połączono z Inguskim OA tworząc Czeczensko-Inguski Obwód Autonomiczny. W 1936 Obwód stał się jedną z autonomicznych republik ZSRR (czeczensko-Inguska ASRR). Przeprowadzono tam przymusową kolektywizację i ateizację. Zdarzały się czystki i mordy na inteligencji. W czasie II wojny światowej i zajęciu części Kaukazu przez wojska niemieckie pewne grupy Czeczenów i Inguszów – w nadziei na wywalczenie niepodległości, podjęły współpracę z Niemcami, m.in. formując walczące u ich boku oddziały wojskowe i nasilając partyzantkę na zapleczu frontu, co później spowodowało w ramach stosowanej odpowiedzialności zbiorowej decyzją władz radzieckich, w tym Stalina likwidację w 1944  Czeczensko-Inguskiej ASRR i wysiedlenie Czeczenów z Inguszami głównie do Kazachstanu i na Syberię.”

Wydarzenia roku 1944, które mają miejsce w ówczesnym Związku Radzieckim oglądamy oczami dziecka. Jest to napisana pięknym językiem powieść tak przejmująca i wstrząsająca, że od pierwszych stron wbiła mnie w fotel. 
W podmoskiewskim sierocińcu w Tomalinie żyją dwaj bliźniacy: jedenastolatkowie Saszka i Kolka Kuźmionysze. Dwa ciała, ale jedno serce i dusza, jak sami o sobie mówią - są niepodzielni. Nikt ich nie potrafi odróżnić, a sami bracia namiętnie zamieniają się ubraniami, a nawet przyzwyczajeniami, aby utrudnić identyfikację. 
W sierocińcu warunki są straszne, a największym problemem jest panujący głód. Dzieci jadają wodę z pojedynczymi obierkami z kartofli, którą szumnie nazywają tam zupa. Grozi im śmierć głodowa, zmuszeni są więc kraść co tylko się da, aby jakoś przeżyć. Rajem dla mieszkańców sierocińca jest krajalnia chleba, ich bardzo dobrze pilnowana świątynia ukryta za metalowymi drzwiami, do której wstęp maja tylko wybrani. Saszka i Kolka nie są wyjątkami, oni także pragną znaleźć się w tej świątyni chociaż na chwilę, aby popatrzeć na bochenki chleba, bo całego nie widzieli nigdy w życiu. Nie tylko chleba nie znają, ponieważ to z książek Tołstoja dowiadują się o skrzydełkach, ze słyszenia tylko wiedzą co to bułka paryska i cukierki...

Ciąg dalszy na moim blogu. Zapraszam.


wtorek, 11 września 2012

"Mistrz i Małgorzata" Michaił Bułhakow





Nie będę pisać o czym traktuje książka, bo cóż mogę napisać mając wrażenie, że wszyscy ją już czytali lub przynajmniej o niej słyszeli? Tyle prac o niej napisano i tyle razem była przedmiotem różnych dyskusji, że pozwolę sobie tylko odnotować jej przeczytanie. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z Wolandem i jego demoniczna świtą, Jeszuą Ha-Nocri i Piłatem oraz Mistrzem i jego ukochaną Małgorzatą.  Kiedyś już miałam w ręce tą powieść, ale biorąc na obronę moją ówczesną niedojrzałość, niewiele z niej wyniosłam, o ile sobie przypominam – nawet przekartkowałam  tylko część książki. O zgrozo! Wewnętrznie zawsze czułam, że powinnam do tej książki wrócić z otwartym umysłem i sercem, ponieważ miałam wrażenie, że sięgnęłam po nią w złym momencie. Starsza, mam nadzieją, że mądrzejsza, bogatsza w wiedzę na temat autora oraz ówczesnej historii zabrałam się do ponownej lektury.

Ciąg dalszy na moim blogu.