środa, 30 października 2013

"Sonieczka" Ludmiła Ulicka

Czasami nie trzeba przeczytać grubego tomiszcza, aby mieć poczucie, że przeczytało się dobrą książkę. Czasami wystarczy przeczytać niespełna sto stron, aby zachwycić się piórem pisarki i jej sposobem opowiadania historii. Taka właśnie jest „Sonieczka” Ludmiły Ulickiej.

Nie ma tutaj ani zawrotnej akcji, ani pasjonujących postaci. To prosta opowieść o prostych ludziach. Sporo też jest w niej o książkach i czytaniu, bowiem tytułowa Sonieczka Czytać zaczęła w wieku lat siedmiu i przesiedziała nad książkami kolejne dwadzieścia. Zajęcie to tak ją pochłaniało, że wracała do rzeczywistości dopiero na ostatniej stronie”, jednakże "Z czasem nauczyła się jednak odróżniać  w morzu książek fale dużych od małych, a małe - od przybrzeżnej piany, wypełniającej ascetyczne szafy z literaturą współczesną".
Czytaniem uprzyjemniała sobie chwile szarego, pospolitego życia w Rosji w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Wychowana w żydowskiej rodzinie byłego zegarmistrza, niezbyt przystojna Sonieczka kończy technikum bibliotekarskie i podejmuje pracę w magazynach biblioteki. Zaczęłaby studiować filologię rosyjską, gdyby nie wybuch wojny. To jednak  w magazynach bibliotecznych spotkała swoje przeznaczenie i wielką miłość w osobie Wiktora Robertowicza – malarza, który miał swoje atelier w Paryżu, ale na nieszczęście wrócił do Rosji, gdzie natychmiast uznano go za zdrajcę i osadzono na pięć lat w łagrze.

Tak zaczyna sie kolejny etap w życiu Sonieczki, która zamienia miłość do książek na miłość do męża i córki Toni. Cieszy się z każdego drobiazgu, z każdej chwili, nawet jesli owe chwile nie są zbyt kolorowe  i często powtarza "Boże kochany, i za co takie szczęście", ponieważ uważa, że dostała i tak dużo więcej od życia niż na to zasługiwała. Dla niej szczęście to życ i być ze swoimi ukochanymi, bez względu na okoliczności. Niejednokrotnie podziwiałam ją za tą umiejetność odnajdowania szczęścia pośród zwykłych okruchów codzienności.

Jednakże brutalna rzeczywistość dopada i Sonieczkę, a jej postawa wobec tego, co ją spotyka, wzbudziła u mnie niedowierzenie i konsternację. Nie wiedziałam, czy mam ją podziwiać, czy też ubolewać nad jej... głupotą (?) i naiwnością (?).

Szokująca, bardzo dobra proza w małym formacie. Świetna opowieść, wywołująca lawinę emocji, o kobiecie i kobiecości na tle dwóch innych kobiet – córki Sonieczki oraz Jasi.
W “Sonieczce” znajdziemy także polskie akcenty w osobie ginekologa- uchodźcy, który pracuje w baszkirskim szpitalu oraz wpsomnianej już Jasi – szkolnej koleżanki Toni.

Smakowita perełka, która daje przedsmak tego, czego można się spodziewać po innych książkach Ludmiły Ulickiej.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

czwartek, 17 października 2013

"Nocowała ongi chmurka złota" Anatolij Pristawkin


Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990
tłumaczenie: Eugeniusz Piotr Melech


Cóż to za tytuł - pomyślałam sobie, gdy pierwszy raz zetknęłam się z tą książką – zupełnie jak z wierszyka dla dzieci Marii Konopnickiej, i może ktoś uzna mnie za ignorantkę. Założę się jednak, że nieliczni tylko rozpoznają w tym tytule cytat z wiersza Głaz Michaiła Lermontowa i to w tłumaczeniu Leo Belmonta, bo w przekładzie Juliana Tuwima brzmi już inaczej. Ten wiersz i galopujący jeździec na dzikim koniu na tle strzelistych śnieżnych szczytów – obrazek z paczki papierosów Kazbek, to jedyne, co bliźniakom Saszce i Kolce Kużmionyszom kojarzy się z Kaukazem. Dobrze się kojarzy. W ich marzeniach Kaukaz to:
„Góry tak wielkie, jak ich dom, a pomiędzy nimi wszędzie pełno krajalni chleba. I żadna z nich nie jest zamknięta. I nie trzeba kopać, wystarczy wejść, zważyć sobie i jeść. A jak tylko się stamtąd wyjdzie, tuż obok jest następna krajalnia, i też bez kłódki. A wszyscy ludzie w czerkieskach, wąsaci, weseli. Patrzą, jak Saszka zajada z apetytem, uśmiechają się, poklepują go po ramieniu. „Jakszy” - powiadają. Czy jakoś w tym rodzaju. A sens tego jest taki: „Zjedz jeszcze, bo dużo mamy tutaj krajalni chleba.”1
Krajalnia chleba dla tych sierot wojennych z domu dziecka w podmoskiewskim Tomilinie to sanktuarium, największy skarbiec, Sezam pełen najbardziej upragnionego dobra. Tak pożądanego, że ryzykują podkop, by się do niej dostać. Plan kończy się fiaskiem, a Kuźmionysze, bojąc się, że się wyda, kto próbował dostać się do krajalni, postanawiają ratować się ucieczką, a dokładniej - zgłaszają się na ochotnika do domu dziecka na Kaukazie właśnie. Jakże odmienna od ich marzeń okaże się ta wyidealizowana kraina, a ludzie jakże inni od tych wesołych, życzliwych, których bliźniaki widziały w wyobraźni. I nic w tym dziwnego, w końcu Czeczeni nie mają za co kochać Rosjan. 
 

1s.18

wtorek, 8 października 2013

"Zatrute życie" Anna Małyszewa

Do tej pory rosyjski kryminał znałam głównie z twórczości Aleksandry Marininy, która to gościła (i gości) na moim blogu często i dość regularnie. I szerze mówiąc zmieniać cokolwiek nie bardzo mi się chciało. O Annie Małyszewej wcześniej nie słyszałam absolutnie nic, a nawet jeśli jej nazwisko gdzieś mi się obiło o uszy, to i szybko stamtąd wyleciało. "Zatrute życie" wzięłam więc w bibliotece do ręki zupełnie przypadkiem, nie wiedząc, co to za książka, chyba tylko dlatego, że stała obok powieści Aleksandry. Czasem mam jednak takie dziwne przeczucia co do książek - kiedy już coś znajdzie się w moich rękach, to tak jak gdyby się przykleiło, nie może tych rąk opuścić. Czułam, że to jest coś, co mi się spodoba - sama nie wiem, skąd to przeczucie. Do tej pory miałam tak tylko raz w życiu. Książkę oczywiście wzięłam. I nawet zaczęłam ją czytać w pierwszej kolejności...
 
Sasza jest malarką. Skończyła właśnie Akademię Sztuk Pięknych w Petersburgu i wróciła do Moskwy, by móc zacząć zarabiać i spokojnie żyć w mieście, w którym się wychowała. Jednak nie jest to wcale takie proste. Trudno jest się wybić z obrazami początkującej artystce, dziewczyna przyjmuje więc nieliczne propozycje restauracji obrazów, a problemy z niedawno poślubionym mężem jeszcze utrudniają jej i tak nieciekawą sytuację. Sasza i Fiodor toną w długach i to tylko kwestia czasu, jak zaczną przymierać głodem. Pewnego dnia jednak do mieszkania Saszy puka zamożna kobieta, która proponuje jej odnowienie obrazu tajemniczego malarza, obrazu, który w rogu ma wielką ciemną plamę... Co to za malarz Sasza nie wie, za pracę jednak dostanie sporą sumę pieniędzy, bo według właścicielki obrazu jest on wart znacznie więcej - 10 000 dolarów. Jest tylko jedno ale: obrazu nie można zniszczyć, wtedy będzie trzeba zwrócić całą jego wartość. Sasza, tonąca wraz z mężem w długach, podpisuje umowę i przystępuje do pracy. Nieświadoma techniki, jaką został namalowany obraz, próbując rozjaśnić czarną plamę w rogu, Sasza jednak niechcący niszczy dzieło, które w ostateczności przypomina jedną wielką brudną szmatę. Załamana dziewczyna, mając cały tydzień na oddanie obrazu właścicielce, zaczyna więc własne śledztwo, próbując dowiedzieć się, kim był człowiek, który namalował ów pejzaż i cóż takiego mogło znajdować się w ciemnym, zamazanym rogu. Nie przypuszcza, że za całą tą sprawą kryje się znacznie większa, zagmatwana tajemnica, że przez ów niewiele w rzeczywistości wart i brzydki obraz giną kolejni ludzie i że cała ta zawiła historia wkrótce zaprowadzi ją na policję...