poniedziałek, 14 listopada 2011

Fiodor Dostojewski, "Biesy"

Jeślibym miała opisać wrażenie, jakie proza Fiodora Dostojewskiego we mnie budzi, przy pomocy jakiegoś obrazu, byłby to obraz ludzi, którzy biegną dokądś w gorączkowym pośpiechu, zatrzymują się w pół kroku, zawracają i biegną w przeciwnym kierunku. Rozmawiają chaotycznie, poszarpanymi zdaniami. Zewnętrzna teatralność jest wyrazem ich wewnętrznej prawdy, powierzchowna śmieszność pokrywa głęboki tragizm. Od szaleńczej trzeźwości do trzeźwego szaleństwa i z powrotem. W bohaterach migoce coś odpychająco-intrygującego, przykrego i ujmującego jednocześnie. Na poczatku powieści poznajemy Stiepana Trofimowicza Wierchowieńskiego, niespełnionego twórcę, przedstawiciela postępowej inteligencji rosyjskiej. Dużo w nim rysów komicznych i nieporadności myśliciela, który rozsupłuje największe zagadki bytu, a zupełnie nie potrafi zadbać o przyziemne sprawy. Do swojej apodyktycznej przyjaciółki, Warwary Pietrowny, pisze nawet dwa listy dziennie, czego się potem okrutnie wstydzi. Piotr Wierchowieński, syn Stiepana, i Nikołaj Stawrogin, syn Warwary, tworzą już inne pokolenie.

W Rosji nastają niebezpieczne czasy, narasta opozycja wobec władzy carskiej, ożywają groźne ideologie. Impulsem do napisania „Biesów” stała się ujawniona w 1869 roku afera Siergieja Nieczajewa. Stwarzał on wrażenie, że posiada międzynarodowe kontakty rewolucyjne i wie o istnieniu rozbudowanej konspiracyjnej siatki w Rosji, a następnie popchnął kilku spiskowców do zamordowania kolegi (posądzonego o zamiar zdrady). W „Biesach” działaniami rewolucyjnymi kieruje Piotr Wierchowieński, cyniczny zapaleniec, który zakłada w mieście kółko działaczy. Wszystko jest tajne, niedopowiedziane, uczestnicy wierzą, że są trybikiem machiny, komórką w nieskończonej sieci innych komórek. Wymaga się od nich ślepego posłuchu wobec centrali, tym groźniejszej, im bardziej niknącej w grze nieporozumień i przypuszczeń.


Ciąg dalszy na blogu.

sobota, 5 listopada 2011

Dzieci Stalina


Do kupienia tej książki nakłoniła mnie reklama na stacji metra: Dzieci Stalina. Trzy pokolenia miłości i wojny, biograficzna i tak dalej. Na fali mojej miłości do wszystkiego co rosyjskie, kupiłam ją. Książka mnie nie zawiodła, obfituje w dramatyczne historie ludzi doświadczonych wojną i sowieckim reżimem, opisuje też bohaterów zdolnych przeżyć w tak niebezpiecznych czasach. Rodzinne tragedie i zwroty akcji to jedno, ale głównym motywem książki miała być wielka miłość Rosjanki i Anglika, który pojawił się w Moskwie na wymianie studenckiej. I tu zaczynają się schody. Autor książki opisywał historię życia swoich rodziców, którym głównym akcentem jest dążenie do umożliwienia Ludmile opuszczenie ZSRR, oczywiście jest to praktycznie niemożliwe. Szereg niepowodzeń, straconych nadziei i raz po raz podejmowanej na nowo walki przerywają jedynie sporadyczne spotkanie młodej pary (raz na kilka lat). Podczas lektury miałam nieustanne wrażenie, że młodego Anglika pasjonuje sama walka z systemem, próba osiągnięcia niemożliwego, a miłość do Ludmiły jest tylko dodatkiem, bo w trudnej sytuacji nie mieli szansy poznać i pokochać się tak naprawdę.
Dla osób szukających autentycznego świadectwa życia w Związku Radzieckim jest to doskonałą książka, tak samo dla miłośników wartkiej akcji. Przeplatanie się wspomnień o ojcu i własnych doświadczeń syna z życia w post-radzieckiej Rosji czyni książkę interesującą pozycją dla rusofilów takich jak ja. Ale jeżeli macie zamiar szukać tam "trzech pokoleń wielkiej miłości", to radzę szukać dalej.