Jeślibym miała opisać wrażenie, jakie proza Fiodora Dostojewskiego we mnie budzi, przy pomocy jakiegoś obrazu, byłby to obraz ludzi, którzy biegną dokądś w gorączkowym pośpiechu, zatrzymują się w pół kroku, zawracają i biegną w przeciwnym kierunku. Rozmawiają chaotycznie, poszarpanymi zdaniami. Zewnętrzna teatralność jest wyrazem ich wewnętrznej prawdy, powierzchowna śmieszność pokrywa głęboki tragizm. Od szaleńczej trzeźwości do trzeźwego szaleństwa i z powrotem. W bohaterach migoce coś odpychająco-intrygującego, przykrego i ujmującego jednocześnie. Na poczatku powieści poznajemy Stiepana Trofimowicza Wierchowieńskiego, niespełnionego twórcę, przedstawiciela postępowej inteligencji rosyjskiej. Dużo w nim rysów komicznych i nieporadności myśliciela, który rozsupłuje największe zagadki bytu, a zupełnie nie potrafi zadbać o przyziemne sprawy. Do swojej apodyktycznej przyjaciółki, Warwary Pietrowny, pisze nawet dwa listy dziennie, czego się potem okrutnie wstydzi. Piotr Wierchowieński, syn Stiepana, i Nikołaj Stawrogin, syn Warwary, tworzą już inne pokolenie.
W Rosji nastają niebezpieczne czasy, narasta opozycja wobec władzy carskiej, ożywają groźne ideologie. Impulsem do napisania „Biesów” stała się ujawniona w 1869 roku afera Siergieja Nieczajewa. Stwarzał on wrażenie, że posiada międzynarodowe kontakty rewolucyjne i wie o istnieniu rozbudowanej konspiracyjnej siatki w Rosji, a następnie popchnął kilku spiskowców do zamordowania kolegi (posądzonego o zamiar zdrady). W „Biesach” działaniami rewolucyjnymi kieruje Piotr Wierchowieński, cyniczny zapaleniec, który zakłada w mieście kółko działaczy. Wszystko jest tajne, niedopowiedziane, uczestnicy wierzą, że są trybikiem machiny, komórką w nieskończonej sieci innych komórek. Wymaga się od nich ślepego posłuchu wobec centrali, tym groźniejszej, im bardziej niknącej w grze nieporozumień i przypuszczeń.
Ciąg dalszy na blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz