niedziela, 3 lipca 2011

Błogosławieni cisi mnisi. "Pelagia i czarny mnich" Boris Akunin

W języku łacińskim oznacza "miejsce zamknięte".
I faktycznie takim jest - otoczony murem, masywny, schowany w odosobnieniu, całkowicie wyizolowany oraz samowystarczalny.

Klasztor chrześcijański w dzisiejszych czasach nie różni się znacznie od tych dawniejszych, klasycznych zespołów klasztornych, które powstawały choćby w średniowieczu.
Ale wyraźnie widać, iż obecnie staje się coraz bardziej otwarty, wychodzi do ludzi starając się pomóc w rozwiązaniu ich problemów i nie chowa się już, jak niegdyś, w cieniu.

W dalszym ciągu jednak chcący zamieszkać w klasztornych murach muszą wyrzec się życia rodzinnego, przyjąć surowe zasady tam panujące, łącznie z zachowaniem tajemnicy życia w klauzurze.
Tej zagadkowej aurze sprzyja fakt, iż architektura większości klasztorów, szczególnie tych w obrządku typowo wschodnim, bądź prawosławnym, przywodzi na myśl twierdze obronne - wysokie, grube mury, niewielkie okna, zamknięty teren, usytuowanie na wzgórzu, skale, czy nawet na wyspie.

Nowy Ararat pod względem dostępności nie wyróżnia się na tle innych prawosławnych monastyrów - położony jest bowiem na jednej z wysp Jeziora Modrego, co pozwala oczywiście na całkowite odosobnienie. Ale Ararat wcale nie chce się izolować.
W tym rosyjskim zespole klasztornym, zarządzanym przez przedsiębiorczego Witalisa II, obok tradycyjnych kościołów prawosławnych znajdziemy pensjonaty oraz hotele dla grzecznych i porządnych pątniczek, zaś niemalże na każdym rogu możemy napotkać warsztaty rzemieślnicze prowadzone przez mnichów. Jest tu także port, do którego niemal codziennie przybija prom pełen rządnych zwiedzania i oczywiście wyciszenia się pielgrzymów. Po ulicach chodzą dostojne damy ubrane według najnowszej mody, pod rękę z przystojnymi i kulturalnymi dżentelmenami, ale można spotkać też bardzo nietypowych indywidualistów, którzy znienacka napadają na nas w porcie i wygadują przedziwne rzeczy, albo zagadują podczas spaceru brzegiem morza i dzielą się z nami swoimi przygnębiającymi oraz nużącymi refleksjami.
Niewątpliwie wydadzą się nam ekscentrykami, może nawet wariatami, a są po prostu pacjentami znajdującego się na wyspie szpitala psychiatrycznego doktora Korowina.
I to wszystko, ta cała mieszanka różnorodnych ludzi, nie pasujących do krajobrazów klasztornych, aury dziwaczności i paradoksu to właśnie cały świętobliwy nowoararacki monastyr, pamiętający jeszcze czasy świętego Wasiliska.

Ciąg dalszy recenzji na moim blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz