Dziewiętnastowieczna Rosja była niewątpliwie państwem bogatym, rozległym
i coraz bardziej nowoczesnym. Na petersburskich i moskiewskich salonach w rytm najpopularniejszych melodii tamtych lat podrygiwali młodzi i starzy, bez wyjątku zamożni, Rosjanie ubrani według najświeższych trendów rodem z Europy Zachodniej - z francuskich oraz włoskich domów mody. Niekiedy domy wpływowych mieszczan zaszczycało swoją obecnością typowo kosmopolityczne towarzystwo - wzbogacone o Włochów, Francuzów, Brytyjczyków, Niemców. Wszyscy bez wyjątku rozprawiali o polityce, przede wszystkim polityce imperialnej, ale też o coraz większym ekspansyjnym apetycie kolejnych carów. Z pewnością pogardę w stałych bywalcach wzbudzały opowieści o coraz bardziej rozrastających się ruchach chłopskich, okraszone brakiem wiary w problemy społeczne, które nie mogły przecież dotkliwie nękać tak poważnej państwowości, jak rosyjska.
W tym samym czasie, gdy w miastach uciechom, zabawom i poważnym dysputom nie było końca, prowincja, szczególnie zawołżańska, żyła spokojnie, idąc miarowym rytmem, bez zbędnych ekscytacji przyjmowała miejskie nowinki. Z niewielkimi wyjątkami.
Najbardziej emocjonującą wiadomością ostatnich dni, która obiegła domy najważniejszych Zawołżan - podprokuratora Matwieja Bedryczowskiego, policmajstra Feliksa Lagrande oraz samego gubernatora Antoniego von Hagenau - a nade wszystko poruszyła ich szanowne i bardzo wpływowe małżonki, był fakt przybycia do guberni inspekcji Świątobliwego Synodu - instytucji czuwającej nad ochroną wiary prawosławnej, prawdziwej rosyjskiej inkwizycji.
Ciąg dalszy recenzji na moim blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz