sobota, 31 sierpnia 2013

"Lotem gęsi" Mariusz Wilk


Gdybym chciała napisać o czym jest „Lotem gęsi” Mariusza Wilka i jak zrozumieć tą książkę, to napisałabym te dwa cytaty:
Wiecie, czym się różni wojażer od włóczęgi? Ano tym, że drogi wojażera zawsze wiodą do jakiegoś celu (...) Natomiast dla włóczęgi sama Droga jest celem. Dlatego wojażer prędzej czy później powraca ze swoich wojaży, a włóczęga wytrwale podąża dalej... (...) Włóczęga bowiem jest  s t a n e m  d u c h a, a nie czynnością – profesją lub hobby – jak wojażowanie”.
Wiecie, czym różni się książka podróżnicza od książki-tropy. Ta pierwsza – według White’a – jest kolekcją wiorst, rodzajem kulturalnej turystyki (trochę historii i trochę kuchni, nieco śmiego i owego), druga jest włóczęgą w pełnym tego słowa znaczeniu. Nigdy bowiem nie wiesz, pisząc, dokąd dotrzesz! Książki-tropy nie mają ani początku, ani końca, są kolejnymi śladami jednej i tej samej tropy, gdzie prolog może okazać się epilogiem, a epilog – prologiem”.
Bo „Lotem gęsi” jest kolejną książką- tropą napisaną przez włóczęgę.
Jak pisze Mariusz Wilk? Sam ujął to idealnie: „-Piszę, droga pani – odrzekłem – jak chodzę, niespiesznie, żeby czytając, można było kontemplować to, co widzę, idąc. To proza nie dla miłośników bystrej jazdy i migotliwych obrazków. Sądzę też, że to kwestia wieku. Z każdym rokiem coraz bardziej czuję jesień. Z każdym krokiem – ich mniej”. Toteż czytałam wolno, zabierając książkę na spacery, siadywałam na plaży, patrzyłam na morze w kierunku Saint-Malo, gdzie spotkał Kennetha White’a na festiwalu Etonnants Voyageurs i myślałam, że kiedyś może dotrę tam w tym czasie, wszak promem ode mnie to tylko dwie godziny.

Gdzie tym razem wiodła tropa Mariusza Wilka? Ciągle na Północ, bo „Północ to nie miejsce, lecz stan umysłu”, a tropa się zmieniała, bo jak stwierdził Wilk, to nie on wydeptuje tropę, tylko tropa jego wydeptuje.
Tym razem oprócz terenów doskonale znanych Autorowi podążymy do kanadyjskiego Labradoru śladami Kennetha White’a, a właściwie zupełnie inną drogą. Mimo że ziemia obca Wilkowi, to i tam znajdzie ludzi Północy podobnych jemu samemu, co znowu spowoduje lawinę przemyśleń. Także na temat zniszczeń, których biały człowiek dokonuje na dziewiczych terenach i w  dziewiczych sercach i umysłach Indian.

Jest oczywiście i Karelia, tym razem spacerujemy po jej stolicy Pierozawodsku. Nie tylko współcześnie, ale i w przeszłości, która była sfalsyfikowana, śledzimy więc drogę, która prowadzi do odprostowania jej przeszłości.

I ostatnia tropa. Najważniejsza. Martusza. „Przez ten rok nauczyła mnie wiele. Przede wszystkim tego, że czas można łuskać jak fasole, przebierając w palcach każdą chwilę i wyłuskując z nich ziarna wieczności. Że zarówno czas, jak i przestrzeń mają różne wymiary, które niestety przestajemy dostrzegać z biegiem lat, ale wystarczy wychynąć z siebie, żeby ponownie je odnaleźć. I że życie może być wspaniałym tańcem, jeśli się odczuwa wspólny rytm krwi”.

Lubię książki Mariusza Wilka. Czasami mam wrażenie, że to nie ja czytam jego książki, tylko one czytają mnie. Nie inaczej było z „Lotem gęsi”. Piękne, rytmiczne pisanie, smakowity język. Sięgałam po tą książkę i ją odkładałam, czasami miałam wrażenie, że sama mnie szukała. To książka, gdzie po lekturze akapitu mogłam się zamyślić na długą chwilę, na pół dnia. To pisanie trzeba poczuć, a polubienie przychodzi już samo.

Notka pochodzi z Myśli Czytelnika.

piątek, 30 sierpnia 2013

"Tropami rena" Mariusz Wilk



Czym jest kolejna część „Dziennika Północy” Mariusza Wilka? Opatrzona została cytatem z Bruce’a Chatwina: „Prawdziwym domem człowieka nie jest budynek, ale Droga, a życie to podróż, którą należy przejść na piechotę”. Jest to niewątpliwie książka Drogi tej dosłownej i tej wewnętrznej, ale także esej, opowieść o Saamach, najstarszym plemieniu Europy, o którym napisano już tak wiele i wciąż wiadomo tak niewiele. Wilk przychyla się do jednej z hipotez, że Saamowie (Lapończycy) wywodzą się z jaskiń Lascaux, Cro-Magnon i Altamiry, a przybyli na Północ podążając za renami, które kierowały się tam za przesuwającym się lodowcem. Dlaczego właśnie za renami? Wilk uważa, że powodowało to mięso rena, według niego najsmaczniejsze, najczystsze na świecie, którego smaku nie można porównać do niczego innego.

Wędruje więc Wilk śladami koczowniczego plemienia Saamów, natykając się na swojej drodze na szamańskie kręgi, naskalne rysunki, aby przekonać się, czy prawdziwi Saamowie jeszcze istnieją, a jeśli tak, to w jakiej formie przetrwali. Niewiele po nich pozostało, najwięcej starych opowieści, stare obrzędy, pieśni, trochę rękodzieła, sami Saamowie nie przywiązywali wagi do rzeczy materialnych, stąd też nie znajdziemy wiele symboli kultury saamskiej,
Kujwa - źródło 
które przetrwałyby do naszych czasów. Saamowie nie posiadają jednego języka, istnieje raczej wiele narzeczy, dopiero niedawno powstały próby stworzenia języka i alfabetu saamskiego. Jako że nie było wcześniejszej możliwości zapisu dziejów przez Saamów, stąd historia starego plemienia nomadów coraz bardziej odchodzi w zapomnienie, umierając wraz z najstarszymi członkami, a ci, którzy jeszcze żyją zazdrośnie jej strzegą. 
Wciąż jeszcze istnieją rysunki naskalne, święte miejsca ukryte gdzieś daleko w tundrze i garstka potomków Saamów, daleko na Półwyspie Kolskim, zepchniętych tam przez cywilizację, napływ Rosjan, którzy odzierani są kawałek po kawałeczku ze swojej tożsamości, wiary i obrzędów. Ich krew już dawno zmieszała się z krwią ludności napływowej, więc istotne jest pytanie, czy prawdziwi Saamowie jeszcze istnieją? Może to nie kwestia krwii, ale sposobu życia? Na swojej drodze Wilk spotyka innych pasjonatów, którzy podążają podobną drogą. Muzealnicy, etnografowie, lingwiści, to z nimi wymienia uwagi i spostrzeżenia, dzieli się swoją fascynacją.

O ile w „Domu nad Oniego” można było wyczuć niechęć Autora do Europy, w „Tropami rena” można nabrać pewności, że Wilk Europy jako takiej nie lubi i otwarcie ją krytykuje, z jej narzucającą się zachodnią kulturą, zawłaszczaniem coraz większych połaci, do niedawna jeszcze dzikich, ziem. W jednym z wywiadów powiedział kiedyś: „Mówiąc o pustce, myślę o tej pustej i czystej szklance, w którą można nalać świeże wino... Na Północy nie ma historii (zabytków, ruin, granic...), więc nie ma o co się spierać. Północ to stan uma”. Odsyła nas do “Słownika Języka Polskiego Witolda Doroszewskiego, gdzie stoi czarno na białym, że w dawnej polszczyźnie „umem” nazywali rozum, rozsądek i umysł”.
Jezioro Duchów - źródło  
Zdaje się, że to właśnie znajduje na dzikiej Północy, u starego Kujwy i nad Jeziorem Duchów, świętym miejscem Saamów.

Przyroda jest bardzo ważną częścią książki i jej działające na wyobraźnię opisy zapierają dech w piersi, jednakże żałuję, że nie ma zdjęć z Półwyspu Kolskiego. Bardzo mi tego brakowało. Czy jest to zabieg celowy, aby uchronić ten kawałek ziemi przed turystami i najeźdźcami z Europy? Być może. Wśród dzikiej przyrody saaamskiej ziemi Wilk daje się poznać jako zwolennik animizmu. Przytacza słowa jednego z Saamów: „Chodzi o to, co chrześcijanin nazywa duszą, twierdząc, że tylko człek ją posiada. Dla nas natomiast cała przyroda jest uduchowiona, Gdzie spojrzysz, stamtąd duch wygląda, zarówno z człowieka, jak i ze zwierzęcia, z drzewa, z rzeki czy z kamienia. Zatem byle źdźbło ma swoją moc, co od dawna zresztą wykorzystuje medycyna ludowa. Stąd nasz szacunek dla przyrody, a i respekt przed nią”. Pisze: “w pierwotnych wierzeniach Północy oczy były zaczątkiem tego, co w późniejszych religiach przyjęto nazywać duszą. W oczach ogniskowała się siła duchowa. Patrzeć – znaczyło być. Dla animistów każdy kamień, drzewo, góra lub rzeka są obdarzone duszą. Nic dziwnego, że cała Przyroda spogląda na nas w milczeniu. Ileż to razy, wałęsając się po północnych tropach, miałem wrażenie, że jestem obserwowany. Że ciągle ktoś na mnie patrzy – to z gąszczu wyziera, to z gór popatruje, to z jeziora wygląda. Wrażenie to potęguje niezwykła cisza północnej przyrody. Jej bezmowność. Sam chciałbym kiedyś być samym czystym patrzeniem bez nazwy, na granicy, gdzie kończy się ja i nie-ja”.
 
Kujwa - źródło
„Tropami rena” imponuje erudycją, ale język już nie jest aż tak bardzo koronkowy, gęsto poprzetykany rusyzymami. W książce znajdziemy ślady aktualnych literackich fascynacji Wilka. Tym razem jest to Bruce Chatwin – piewca Drogi oraz chiński poeta Li Bo – wyznawca taoizmu i podróżnik- włóczęga.

“Tropami rena” to odbicie niezwykłej Drogi, gdzie odpowiedzi na najważniejsze pytania odnalezione zostały w milczeniu. Do niespiesznego czytania i bez europejskiej gonitwy. Koniecznie.

Notka pochodzi z Myśli Czytelnika.


czwartek, 29 sierpnia 2013

"Dom nad Oniego" Mariusz Wilk


Sięgając po pierwszy tom „Dziennika Północy” autorstwa Mariusza Wilka oczekiwałam wspaniałej opowieści o Karelii, krainy leżącej w Rosji, tuż u stóp Finlandii. Niewiele było mi wiadomo o tej ziemi i jej mieszkańcach, poza sprawami oczywistymi, że są tam białe noce, że zima trwa około osiem miesięcy i że jest bardzo zimno. Któż może lepiej znać realia od osoby, która tam mieszka, zmaga się z codziennością, nie jest turystą, który zobaczy główne atrakcje i przyswoi tylko to, co zostanie mu powiedziane lub pokazane? Intrygowało mnie również to, dlaczego ktoś ucieka od cywilizacji, zaszywa się nad pustkowiu i wraca do prostego i z pewnością niełatwego życia. Jak się żyje na takiej ziemi? Czytałam kiedyś, że wcześniej ta ziemia była gęsto zaludniona, a w ostatnich latach chałupy zieją pustkami, a ziemie kołchozów zamieniają się w połacie nieużytków. 
Po części moje nadzieje zostały spełnione.
Ze stron książki wylania się obraz silnego i odważnego mężczyzny, typowego macho, czasami o kontrowersyjnych poglądach. Podziwiałam ogromnie jego oczytanie i erudycję, a czasami raziły jego opinie.

Właściwie nie wiem, jak nazwać książkę Wilka, wszak każdy dziennik można pisać w sposób dowolny, ale szczerze mówiąc zabrakło mi tam opisów codzienności, nieco bardziej intymnych zwierzeń. Rozumiem, że każdy zimowy dzień jest walką o przetrwanie obejmującą wyrąbywanie lodu w przerębli, rąbanie drwa na opał i dbanie o ciepło w izbie, aby nie zamarznąć w czterdziestopniowym mrozie, ale jakieś osobiste szczegóły lub ich namiastka chociaż, mogłyby się tam znaleźć. Tak, tego typu książki traktuje trochę jak podglądanie sąsiada przez okno. Autor jest zdania, że Dziennik – to rodzaj ukrycia się... Szkoła samodyscypliny i bezustannej uwagi, by nie wypaść z siebie i nie stracić dystansu. Co innego w powieści, tam można się obnażyć i pokazywać do woli najskrytsze strony swojej osobowości pod maską tego czy innego bohatera. Fikcja pozwala autorowi głosić bulwersujące poglądy, wkładając je w usta zmyślonych postaci”.
Zachłannie czytałam wszelkie opisy przyrody, szczególnie tytułowego jeziora, starając się stworzyć w wyobraźni karelski obraz, zarówno zimowy, jak i letni, ale jakoś mało było mi tej Karelii, chciałabym więcej. Niewiele dowiedziałam się o mieszkańcach, poza tym, że piją i są leniwi, chociaż  Wilk zapewnia, że trzeba z tymi ludźmi popracować, aby przekonać się jacy są naprawdę. Ludzi także pierwej wypada poznać, żeby zrozumieć nie tylko to, o czym mówią, gdy wypiją, lecz także to, o czym milczą, gdy są trzeźwi”.

Karelia i jej opuszczone domy - źródło.

Dużo za to w książce znajduje się ciekawostek kulturoznawczych, obyczajowych, które pokazują ogromną wiedzę autora na temat krainy, w której mieszka. Przyznaję, że budzi to we mnie podziw i respekt. Wilk dzieli się także z nami przemyśleniami na temat obejrzanych filmów, czy przeczytanych książek, nie tylko na temat Rosji. Mnie szczególnie zainteresowały jego przemyślenia na temat twórczości Kawabaty, którego dzieła omijam wzrokiem na moich półkach. Może już nie powinnam?
Wiele jest momentów w książce, które mnie zachwycają, chociażby opowiesc o Pleszczusze i pieczce.

Język, którym posługuje się autor jest specyficzny, pełen archaizmów i rusycyzmów, mnie on nie razi, książkę czytało mi się nad wyraz dobrze i z przyjemnością. Dawkowałam sobie to czytanie, bo miałam wrażenie, że nie mogę przemknąć po stronach książki, aby nie uronić czegoś ważnego i cieszyć się dłużej melodią języka Wilka.
Słowem – podobało mi się. Mam ochotę wniknąć głębiej do tak opisywanego świata. Z pewnością będę dalej podążać tropą Mariusza Wilka. Dobrze, że "Dom nad Oniego" to dopiero pierwsza część "Dziennika Północy".

Notka pochodzi z Myśli Czytelnika.


niedziela, 25 sierpnia 2013

"Katarzyna Wielka. Gra o władzę" Ewa Stachniak

Katarzyna II Wielka jest bardzo znaczącą postacią w historii. Caryca Rosji od 1762 roku, była władczynią bezwzględną, rządzącą twardą ręką, zdecydowaną, która miała swój wkład również w historię Polski. Brała udział w rozbiorach naszego kraju. Mało kto jednak wie, że nie tylko to ją łączyło z Polską, bowiem w 1755 roku poznała 23-letniego Stanisława Augusta Poniatowskiego, wówczas osobistego sekretarza sir Charlesa Williamsa i niedługo poem wdała się z nim w niebezpieczny romans, którego owocem była ich córka, Anna Piotrowna.

Nie da się ukryć, że Katarzyna II jest bardzo ciekawą postacią historyczną. Rosja zresztą od jakiegoś czasu mnie przyciąga, nie mogłam więc oprzeć się tej książce; książce, w której Ewa Stachniak przedstawia portret kobiety, przybyłej na dwór rosyjski jako pruska księżniczka, a która stała się ostatecznie Imperatorową Wszechrusi. Kobiety, która z niewinnej, na pozór nieśmiałej, młodej dziewczyny staje się pewną siebie, bezwzględną i potężną carycą. Młoda księżniczka Anhalt-Zerbst, Zofia, przybywa na zaproszenie carycy Elżbiety do Pałacu Zimowego. Elżbieta widzi w niej dobry materiał na żonę swojego siostrzeńca i następcy tronu, Piotra. Nie wszystkim jednak podoba się fakt, że po rosyjskim dworze przechadza się pruska księżniczka, nawet mimo tego, że ma ona dopiero czternaście lat. A w Pałacu Zimowym wszystkie ściany mają uszy, każdy musi uważać na to co mówi i nie wierzyć w to, co słyszy - oszukują bowiem wszyscy bez wyjątku.



wtorek, 20 sierpnia 2013

"Maszeńka" Vladimir Nabokov

Był to pensjonat rosyjski, w dodatku nieprzyjemny. Nieprzyjemne było przede wszystkim to, że przez cały boży dzień i kawał nocy słychać było pociągi kolei miejskiej i wydawało się, że cały dom powoli dokądś jedzie. Przedpokój, gdzie wisiało ciemne lustro z półeczką na rękawiczki i stał dębowy kufer, o który łatwo było uderzyć kolanem, zwężał się, przechodząc w nagi, bardzo ciemny, korytarz. Miał on po każdej stronie trzy pokoje z dużymi czarnymi cyframi naklejonymi na drzwiach. Były to po prostu kartki wydarte ze starego kalendarza – sześć pierwszych dni kwietnia. (s. 11)


Na pozór ot, zwykły opis pensjonatu. A jednak nie do końca. W moim odczuciu to esencja „Maszeńki”, a zarazem dyskretne wprowadzenie kluczowych elementów. W pierwszym zdaniu daje się poznać nabokovowski sarkazm. Drugie i trzecie zdanie wprowadzają istotne dla powieści motywy czyli pociąg i lustro. Natomiast piąte i szóste to z jednej strony symbolika liczby, z drugiej – kolejny żart ze strony autora: przecież nikt nie wymyśliłby tak kuriozalnych oznakowań pokojów.

Ciąg dalszy tu

niedziela, 11 sierpnia 2013

Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska

Wydawnictwo: Książka i Wiedza, 1987
Pierwsze wydanie: Крейцерова соната, 1889
Stron: 190
Tłumacz: Eleonora Słobodnikowa (Albert), Maria Leśniewska (Sonata...)

Moje wydanie zawierało też opowiadanie Albert, krótką opowiastkę o skrzypku-alkoholiku. O nim później.
Skandaliczna Sonata Kreutzerowska to relacja o burzliwym małżeństwie Pozdnyszewa. Wszystkiego dowiadujemy się w jego rozmowie z innym pasażerem pociągu. Jego opowieść jest pełna emocji, sączy się z niej zazdrość, nienawiść, pożądanie i pogarda.
Człowiek ten wpada w ciąg monologów, w których wyłuszcza swoje poglądy na społeczeństwo, mężczyzn i kobiety, ludzką moralność i różnice między klasami. Co jednak najważniejsze i będące przyczyną całego skandalu wokół Sonaty to atak na instytucję małżeństwa, wieszanie psów na obu płciach i krytykowanie ówczesnego wychowania dziewcząt. Pozdnyszew jest bardzo radykalny i w tym swoim radykalizmie posuwa się bardzo daleko.
 
cd. u mnie --> Mikropolis